środa, 19 lutego 2014

oficjalny znaczek Klubu Przyjaciół Purpurowego Gniazda na rok 2014

Jest już nowy oficjalny znaczek członków Klubu Przyjaciół Purpurowego Gniazda na rok 2014.
Bo każdy kolejny rok życia książki będzie mieć swój odrębny znaczek.
Znaczki można więc zbierać i stworzyć w ten sposób niepowtarzalną kolekcję.
Niepowtarzalną, gdyż znaczków każdego roku jest tylko 100, więc w ten sposób tworzy się trochę elitarna grupa "Przyjaciół ze znaczkami". :)
Oczywiście nie oznacza to, że osoby bez znaczków nie są przyjaciółmi.
Tak jak wszyscy jesteśmy purpurowym gniazdem, tak też każdy z nas jest jego przyjacielem.

konkurs rozstrzygnięty

Ponieważ padła już prawidłowa odpowiedź na fejsbuku, ogłaszam zakończenie konkursu.
Oczywiście przyczyną pożaru był niedopilnowany bigos mamy.
Wszystkie nagrody wygrał Mateusz Słomka - gratulujemy.
Oprócz nagród rzeczowych Pan Mateusz otrzymuje także tytuł Przyjaciela Purpurowego Gniazda i staje się członkiem Klubu.

pozdrawiam
Bożena

wtorek, 18 lutego 2014

konkurs pożarowy

KONKURS.
Odpowiedz na pytanie, wygraj nagrody!
Co było przyczyną pożaru w domu Marcysi?

Nagrody:
1. książka Purpurowe Gniazdo
2. koszulka Klubu Przyjaciół Purpurowego Gniazda
3. członkostwo w Klubie Przyjaciół Purpurowego Gniazda
4. znaczek Przyjaciel Purpurowego Gniazda 2014

Zasady konkursu:
odpowiedzi umieszczamy w komentarzach pod wpisem
Termin trwania konkursu
18.02-4.03 (dwa tygodnie)
serdecznie pozdrawiam
Bożena Kraczkowska

środa, 5 lutego 2014

przypalone ciasteczka / fragment 2

Fragment rozdziału I

(...) – Chyba przypalone te ciasteczka – szepnęła mama, przerywając czytanie.
– Przypalone? Skąd ten zapach spalenizny?! Chyba gdzieś się pali! O matko, to mój bigos! Odruchowo włożyła zakładkę tam, gdzie skończyła czytać, zamknęła książkę i wybiegła z pokoju prosto w kłęby czarnego dymu.
– Może jeszcze zdążę! – krzyknęła, wymachując rękami. – Nie, już nie zdążę, już za późno… Nie minęły trzy minuty i w kuchni byli już wszyscy i wszyscy krzyczeli:
– Pali się, pali! – krzyczał tata Marcela.
– Coś się pali! – krzyczał tata Marcysi.
– Gdzie?! Nic nie widzę! – krzyczał tata Marcela.
– Gdzie jest mama?! – krzyczał tata Marcysi.
– Tu jestem! A Marcysia gdzie? – krzyczała mama Marcysi.
– Ja też tu jestem! – krzyczała Marcysia.
– Porcelana! – zawołał nagle tata Marcysi.
– Ratujcie porcelanę!


Rys. Kamila Stankiewicz
I rzucił się na ratunek rodzinnego skarbu. Bo trzeba wiedzieć, że ta porcelana to był skarb prawdziwy. Mama Marcysi dostała tę porcelanę w prezencie ślubnym od swojej mamy, czyli babci Augusty, a babcia Augusta od swojej mamy. Porcelana pochodziła z fabryki w Ćmielowie, w której kiedyś pracował prapradziadek Marcysi. Zastawa przechodziła więc z pokolenia na pokolenie, stając się prawdziwym łącznikiem czasów. Tę porcelanową zastawę dostanie kiedyś Marcysia. Oczywiście jeśli zastawa przetrwa pożar.
– Nie trzeba nic ratować… – kaszlała mama.
Ale tata jej nie słuchał. Rzucił się do kredensu i zaczął upychać po kieszeniach porcelanowe filiżanki. Pod pachę wcisnął trzy talerzyki, złapał jeszcze jedną miseczkę i wybiegł na podwórko. Położył to wszystko na trawie obok wejścia do domu i pędem wrócił do kuchni.
Kłęby gryzącego dymu nadal buchały przez otwarte drzwi na zalane słońcem podwórko. Z sąsiedniego gospodarstwa przybiegł Marcel i od razu zauważył walające się w trawie filiżanki. Marcel był przyjacielem Marcysi. Znali się od urodzenia i teraz razem chodzili do tej samej szkoły.
„Poważna sprawa” – pomyślał i rozdarł się na całe gardło:
– Pożaaaar! Pożaaar! Trzeba wezwać straż pożarną!
– Nie, nie trzeba wzywać straży! Nie trzeba nikogo wzywać! – mama Marcysi próbowała uspokoić rozkrzyczane towarzystwo.
– Jak to nie trzeba?! Jak nie trzeba?! – krzyczał tata Marcela. – Przecież się pali, dom wam się pali!
– To nie dom, to… i zostaw tę porcelanę, bo jeszcze potłuczesz! – upomniała męża mama Marcysi. – Jak to „potłuczesz”?! Przecież się pali, trzeba ratować!
Mama Marcysi nie zdążyła wyjaśnić, co się pali, bo zakrztusiła się dymem i zaczęła okropnie kaszleć.
– Dzieciaki – wychodzić! – zadecydował tata Marcela.
– Ewakuacja!
Dzieci posłusznie wybiegły z domu. Stały teraz na środku podwórka i w milczeniu obserwowały buchające z sieni chmury dymu. Gdy tylko taka chmura znalazła się na zewnątrz, rozciągała się jak wąż, wywijała kręciołka i na zawsze znikała w wiśniowym sadzie.
– Wchodzimy z powrotem – zadecydował Marcel.
– Spójrz, porcelana! – zatrzymała go Marcysia.
– I co z tego, że porcelana?
– A dużo z tego, bo to nie jest jakaś tam zwykła porcelana, to jest bardzo niezwykła porcelana… Nie zdążyła jednak wyjaśnić dlaczego ta porcelana jest niezwykła, bo powietrze rozdarł krzyk taty Marcysi:
– Dajcie jakiś koc albo ścierkę!
Tata Marcela natychmiast zdjął marynarkę i podał ją sąsiadowi.
– Masz, machaj!
I tata Marcysi zaczął machać marynarką. Machał i machał, aż wypędził z kuchni ostatnie kłęby dymu. – Tam, na kuchni! – zawołał tata Marcela, wskazując winowajcę pożaru.
– Wiem, że na kuchni… – powiedziała zrezygnowana mama.
Wszyscy podeszli bliżej i pochylili się nad ogromnym garem, z którego sterczały czarne, osmolone strzępki czegoś, co niczego nie przypominało.
– Czy to nie jest twój bigos? – spytał ironicznie tata Marcysi.
– Nie – odpowiedziała mama, prawie płacząc – to jest mój fartuszek.
– Cha, cha, cha! – roześmiał się tata.
– Yyyp… fartuszek? – spytała Marcysia, czkając.
Bo trzeba wiedzieć, że Marcysia natychmiast dostawała czkawki, gdy tylko się czegoś wystraszyła. – Tak, fartuszek, zostawiłam go i poszłam…
Mama ugryzła się w język. Nie chciała, żeby się wydało, dlaczego nie dopilnowała bigosu. Ona, podobnie jak Marcysia, uwielbiała czytać książki i tak jak Marcysia przenosiła się w czasie czytania w świat bajkowej opowieści, zupełnie zapominając o świecie rzeczywistym. Pod tym względem były do siebie bardzo podobne.
– O matko, a gdzie jest moja porcelana?! – zawołała mama i wybiegła z domu.
To co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. Na trawniku, wśród porcelanowych cudowności, przechadzała się kwoka z kurczętami. Niektóre z kurczaków siedziały już w talerzykach, inne z upodobaniem dziobały kwiatki wymalowane na miseczkach.
– No fajnie – powiedziała mama – niech no tylko któraś będzie zbita… – To co? – spytał tata Marcysi, całując żonę w policzek.
– Ach, ty wariacie – zaśmiała się mama.

Książkę można kupić na Zaczytani.pl